I ona w swym żałobnym stroju, owinięta czarną opaską, która cerę jej czyniła białą i błyszczącą, chuda, blada, postarzała, z podkrążonemi oczami, nie miała w sobie prawie śladu podobieństwa do Marji z innych czasów. Mimo to, w miarę, jak czas upływał, Piotr Benu zaczął tracić nieco zimnej krwi, oczy jego stały się błyszczące, a na lewej ręce wystąpiła mocno pulsująca żyła. Marja czuła, że on instynktownie zbliża się do niej, że podpada na nowo pod jej urok i pragnęła, aby ciotka Luiza odeszła na chwilę, żeby móc skorzystać z tej chwili swej władzy i zadać mu straszne pytanie. Od jego zachowania się, od odpowiedzi zależały jej przyszłe dni, spokój jej sumienia.
W miarę bowiem, jak czas uchodził i ból się uśmierzał, zaczynał ją dręczyć niepokonany wyrzut sumienia. Nocami we śnie ukazywał jej się Franciszek, skrwawiony i patrzący na nią wielkiemi czerwonemi oczyma. Pragnęła się modlić, ale ponieważ Franciszek umarł bez sakramentów i nie miał czasu wyspowiadać się, miała o nim krzywdzące mniemanie, że jest w piekle, przejęta zaś panującym w Nuoro przesądem, że modlitwy za potępionych tylko im szkodzą, zamiast być im ulgą, odmawiała sobie nawet tej najwyższej pociechy, jaką daje modlitwa. Największy wyrzut sprawiała jej myśl, że poza śmiercią cielesną, była sprawczynią wyklęcia duszy Franciszka.
Ale ciotka Luiza, zamiast odejść, rozmawiała dobrotliwie z Piotrem i wypytywała o to, co robi i co robić zamierza.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/92
Ta strona została przepisana.