Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/94

Ta strona została przepisana.

krowę od Zizzu Turulii i to za tak niską cenę, że nabrał podejrzenia, iż krowa była skradziona.
Świadectwo to potwierdzało w wysokim stopniu zeznania pasterzy, przypuszczenia co do złodziejstwa Zizzu. Marja pozatem pamiętała dobrze dziwnego jeźdźca, który jej się ukazał w dniu nieszczęścia, a którego, sądząc po wyglądzie i wymowie, wzięła za fonnejczyka. Zapytywała teraz sama siebie, czy te trzy postacie nie tworzyły jednej i tej samej osoby, i znowu dręczące podejrzenie zaczęło jej świdrować mózg, sprowadzając krew do policzków, do rąk i pulsów, które biły teraz jak w gorączce.
Miała niemal ochotę nasiąść na Piotra, pomimo obecności ciotki Luizy, kiedy szczęśliwym trafem dały się słyszeć kroki na podwórzu i nagle we drzwiach ukazała się Sabina. Przyszła kupić oliwy i weszła zwykłym swoim krokiem, jak domowa. Zobaczywszy Piotra, zmieszała się lekko, ale ukłoniła się natychmiast.
— Dobry wieczór. To ty, Piotrze Benu? Jakże się miewasz?
— Dobrze, a ty — odrzekł, przyglądając się jej.
— Niczego sobie. Proszę, ciotko Luizo, dajcie mi litr dobrej oliwy. Tylko prędko, bo noc zapada.
Ciotka Luiza zapaliła świecę i wyszła z siostrzenicą, a podczas gdy ważyła oliwę, Sabina wytężała słuch, aby usłyszeć, co mogli mówić ze sobą Piotr i Marja przez tę chwilę samotności.
Nie było słychać naturalnie nic, ale Sabina instynktem zakochanej bez nadziei przejrzała cos ważnego i tajemniczego. Przygniatające uczucie trwogi ogarnia-