ło ją dzień i noc od śmierci Franciszka, czuła jakąś tajemnicę, jakiś dramat, ważący się nad życiem kuzynki i Piotra Benu. Jednakże pomimo wszelkich usiłowań nie mogła pochwycić rąbka zasłony i rozedrzeć go.
Wracając do kuchni z ciotką Luizą, zauważyła, że Marja siedzi wciąż milcząca i smutna na swojem miejscu, a Piotr, który wstał tymczasem, gotuje się do odejścia. Nic w tem nie było nadzwyczajnego, a jednak poczuła, że coś zajść musiało.
Istotnie, gdy tylko pozostali sami, Marja wydobyła z kieszeni różaniec.
— Piotrze Benu, — rzekła, wyciągając rękę z różańcem na dłoni i z oczyma palącemu się srebrnym odblaskiem — przysięgnij, żeś nie widział, nie zrobił, ani doradził nic w sprawie zabójstwa mojego męża.
— Marjo! — krzyknął z wyrzutem, patrząc na nią zdumiony i zbolały. — Czyś oszalała?
— Przysięgnij, przysięgnij! — powtórzyła błagalnie. — Tu nie chodzi o ciebie, tylko o mnie. Wyrwij mi ten cierń z serca!
Zdjął czapkę, położył rękę na różańcu i na ręce Marji, ze spuszczonemi oczami.
— Przysięgam.
— Że nie zrobiłem, nie widziałem i nie doradziłem.
— Że nie zrobiłem, nie widziałem i ani doradziłem nic w sprawie zabójstwa Franciszka, Rosany.
Przy dotknięciu gorącej ręki Piotra, słysząc mnę zmarłego wymówione przez te usta, Marja zadrżała lekko. — Wierzę ci — rzekła chowając różaniec. — Ale
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/95
Ta strona została przepisana.