śbę, ale tym razem zwrócił się wprost do niej, spotkawszy ją któregoś wieczoru, wracającą od studni.
— Ja ciebie zawsze kocham — rzekł — i bądź pewna, że pożałujesz, jeżeli mnie znowu odtrącisz. Drugiego takiego jak ja już nie spotkasz. Ale cóż, musisz mieć inne bzdury w głowie.
Zarumieniła się, lecz zaprzeczyła. Jednakże wzruszona stałością Józefa, który tak wiernie trwał, mimo długiego czasu i odmowy, prześladowana troską o przyszłość własną i babki, obiecała namyśleć się i powziąć później ostateczne postanowienie.
Ale nad czem się namyśleć, co postanowić? Zastanowienie nie przychodziło, nie chciało przyjść! Piotr Benu tkwił wiecznie w główce tej wrażliwej istoty, pod tem bladem czołem, zawsze zasypanem nieposłusznym deszczem jasnych włosów, tkwił wbity jak gwóźdź i żadne rozumowanie nie mogło wygnać go stamtąd.
Jednakże po nieszczęściu u Noinów Sabina zaczęła mocno podejrzewać Piotra o udział w zbrodni, zgroza ją przejęła i zdawało jej się, że nim gardzi, że go zapomina. A ponieważ Józef wciąż czekał cierpliwie, uważała, że należy mu się w tej chwili słówko nadziei. Nie zadowolił się niem przecież i wymógł na niej prawie formalne przyrzeczenie. Poczem powiedział jej:
— Muszę wyjechać na roboty, będę daleko i nie wrócę przed żniwami. Zrób mi łaskę, Sabino, jeżeli dbasz o mój spokój: zwiążmy to przysięgą.
Obraziła się, krzyknęła, lecz na usilne i podstępne żądanie zakochanego, może w chwili słabości, zwyciężona przez pewnego rodzaju złośliwe otumanienie,
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/98
Ta strona została przepisana.