thina, co zamiast chleba, zjada małe dzieci! A co? widzisz!
Argument ten przekonał malca, pozwolił odprowadzić się do domu, z pomiędzy kolan nie wypuszczając domniemanego konia.
Giovanna była przy kominie: biała, różowa, pulchna, wyglądała jak gdyby żadne ją nie było nigdy dotknęło nieszczęście. Na czoło opadały jej pasma gęstych i lśniących włosów. Spostrzegłszy Jakóba z dzieckiem, podniosła głowę i uśmiechnęła się.
— Masz! odprowadzam ci go — mówił wesoło sługa sąsiadów — biegał po słońcu, wprost na ciotkę Malthinę, co zamiast chleba, zjada małe dzieci.
— E! — oburzyła się młoda kobieta — Bój się Boga! Kto podobne rzeczy opowiada dzieciom?
— Gotów jestem opowiadać to i dorosłym, bo ciotka Malthina strawny ma żołądek i dorosłego połknie Ot! samabyś się lepiej miała na baczności, gdyż Giovanna zje cię, niby dojrzałą pigwę... Co tam, pigwa — żółta, a ty wyglądasz niby...
— Figa indyjska! — podpowiedziała, śmiejąc, się młoda kobieta.
— Gdzież ciotka Bachisia? — pytał.
— Dawnoście mieli wieści o Konstantym?
Giovanna zamyśliła się i zniżając głos tajemniczo, oświadczyła, że otrzymała list z więzienia.
— A! — zauważył Jakób obojętnie. — A nie wiecie czasem, gdziebym mógł zastać Izydora Pane? Chciałbym z nim pomówić!?
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/102
Ta strona została przepisana.