Ten wzniósł oczy, nie ruszając się z miejsca, i w milczeniu spojrzał na sługę Dejas’ow.
Jakób przykucnął na ziemi przy rybaku, na skrzyżowanych nogach, przypatrując się robocie Izydora, reparującego sieć grubą i zardzewiałą iglicą.
— Na honor — zaśmiał się Jakób — dziurami temi ryby wygodnie wchodzić i wychodzić mogą.
— Niech wchodzą i wychodzą sobie — odparł pomału rybak i naśladując przysłowie Jakóba, dodał:
— Co ci do tego, ptaszku mój. Czego się włóczysz po wsi, czyś już nie na służbie?
— Czemu nie? Mamże być niewolnikiem bogatych krewnych? Zresztą mam do pomówienia z wami, wuju, w kwestyi ważnej, lecz przedewszystkiem powiedzcie, jak tam z waszą nogą? Boli, co? A święty Konstanty czy się wam znów czasem nad rzeką nie objawił?
Rybak brwi zmarszczył, bo nie lubił żartów z rzeczy, które uważał za święte.
— Gdyby mnie zawołał — odrzekł sucho — poszedłbym śmiało, gdyż z czystem sumieniem.
— No! nie gniewajcie się. Powiem, z czem przyszedłem. Sprawa ważna i pilna. Nie chcę, byś mnie miał za poganina, ty, przyjacielu świętych w niebie. Za grzechy moje będę miał dość czasu żałować przed śmiercią. Słuchajcie. Onegdajszej nocy widziałem gwiazdę spadającą. Warkocz iskier leciał
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/104
Ta strona została przepisana.