spętanych, nozdrzami ziemię obwąchujących koni. Słychać było głos Jakóba za chatą, pobrzękiwanie dzwonków w oborze, dalekie szczekanie psa; dalsze jeszcze krakanie kruka, czy wrony.
W chacie, siedząc, jak beduin, na skórach i futrach baranich, Bronta zapadał w ogarniającą go nieprzemożoną senność. Wódka paliła go w piersiach, napełniając serce ciepłą i dziwną słodyczą. Lubił bo ją, gorzałkę lubą, mniej dla smaku ostrego i woni surowej, jak dla tej słodyczy, która zalewała mu serce. Żadnych już wówczas nie czuł smutków i niepokojów, ustępowały wszelkie wątpliwości, słodycz zastępowała ponure i żółciowe usposobienie: zdawało mu się, że równie błogo zasypiać muszą spuszczone z łańcucha psy: po wściekłości — ukojenie, sen głęboki.
Lubił i wino, lecz gorzałkę przekładał nad wino. Już ojciec Bronta upijał się chętnie, aż raz nietrzeźwy powalił się w ogień i spalił żywcem. Co tam! Poco podobne wywoływać wspomnienia? Bronta uważniejszy i nie wpadnie w ogień, zresztą w sercu młodego Dejas’a nałóg pijaństwa walczył z miłością dla Giovanny. Ach! wódka i Giovanna, rzeczy najsłodsze, najpiękniejsze, najbardziej upajające pod słońcem! A jednak Bronta, upiwszy się, nabierał szczególnej nieśmiałości, drżąc na samą myśl przemówienia do młodej kobiety. W dnie, w które wiedział, że pracuje u jego matki, paliło go pragnienie rzucenia pastwiska, wrócenia do wsi, do domu, spojrzenia chociażby tylko na Giovannę, lecz nie śmiał
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/109
Ta strona została przepisana.