— czy matka twoja zmarła? Niech ją Bóg przyjmie do swej chwały!
— Nie to — odrzekł, przypuszczeniem bynajmniej niewzruszony — nic się nie stało, co ci do tego.
Jakób siodłał konia, paląc się z ciekawości, co to wszystko znaczy? po co aż tu przylazła stara wiedźma? czemu Bronta wraca tak nagle do domu? Domyślił się, pewnie prosiła o pieniądze, których Bronta przy sobie nie ma. W tem rzecz. Zbliżył się do panicza i szepnął mu na ucho:
— Słuchaj Bronta, jeśli stara prosi o pieniądze, a nie masz przy sobie, to ci dam....
— Tak — potwierdził cicho, lecz cały rozradowany Bronta — właśnie prosi o pieniądze... pożyczka... Ale muszę zaraz wrócić do domu, okazya jedyna, dziś jeszcze wieczorem zobaczę Giovannę, pójdę do nich, powiem... Tak! powiem wreszcie, sam powiem, nie będę potrzebował was, osłów...
— Człowieku! — obraził się Jakób — czyś oszalał?
— A tak, oszalałem, ale co ci do tego, jeśli mi się tak spodoba! Przyciągaj popręgi. Dobrze. A ty Kosiu! — zwrócił się do konia — nie nadymaj brzucha. Nie chce ci się iść w drogę, na noc. Czekaj bestyo! niech zia Bachisia wgramoli ci się na grzbiet i mnie w pół obłapi.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/113
Ta strona została przepisana.