ce Króla Pikowego za jego usługi. Resztę odsyłał żonie.
— Słowo honoru — mawiał ex-feldfebel — głupiec z ciebie skończony. Wołałbyś przejeść zarobione pieniądze. Ich to tam rzecz w domu myśleć o zapomodze dla ciebie.
— Ubogie są.
— Ależ gdzie tam! Mają słońce, czegóż można chcieć więcej! Obowiązkiem twoim odżywiać się lepiej. Spójrz, podobnyś do kościotrupa a ja, ja, kochanku, tyję; ale niezdrowa to otyłość, wydęcie, tyle tego, ale tyję.
Wistocie wyglądał jak rozepchana torba, ale, cerę miał żółtą, policzki obwisłe. Konstanty zaś wychudł straszliwie, oczy mu zapadły głęboko, ręce stały się przezroczystemi niemal.
— Słońce! — myślał z goryczą — gdybym to miał trochę słońca! ale niewiele, pomoże ono, gdy głód dokucza, nędza ściska, choroba się w domu rozgości i cierpienie zewsząd włazi.
Myśląc tak, zacinał się w bólu, innym znów razem płakał niby dziecko.
Zresztą, bądź co bądź, nadziei nie tracił. Lata mijały, dnie biegły jeden za drugim monotonne, równe, do kropel wody podobne, podobne do ziarn piasku. Wszyscy niemal więźniowie, ci zwłaszcza, których terminy były krótsze, liczyli na ułaskawienie, obliczając dzień po dniu godziny przebytej kary, nie myląc się w rachunku o chwilę
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/122
Ta strona została przepisana.