Konstanty nie zrozumiał zrazu, ręce mu się jednak zatrzęsły.
— Po co mi dziś mówisz podobne rzeczy? — spytał smutnym, przyciszonym głosem.
— Uf! Uf! — sapał ex-sierżant, a po krótkiem milczeniu zaczął:
— Ecco! Nie zrozumiałeś mnie przyjacielu! Nie to chciałem powiedzieć. Żona twoja uczciwa zapewne kobieta, no, ale tak... a nużby wyszła za drugiego? Nie rozumiesz jeszcze, co? Ależeś bo naiwny! Słowo honoru, z podobną naiwnością winienbyś chodzić wolno po świecie, a nie gnić w więzieniu... Czyżbyś istotnie nic nie wiedział o prawie rozwodowem? Otóż wiedz, że kobieta, której męża skazano na więcej niż dziesięć łat więziennej kary, może domagać się rozwodu, a tem samem wyjść za drugiego.
Konstanty wzniósł głowę, zapadłe jego oczy roziskrzyły się i chwilę patrzały w przestrzeń, olśnione niby. Po chwili opadły na nie powieki.
— Giovanna tego nie uczyni — rzekł i zamilkł.
— Giovanna tego nie zrobi — powtarzał sobie w duchu, lecz czuł zarazem, że mu usłyszane słowa ostrzem chłodnego żelaza przeszyły serce. Jedna połowa serca twierdziła głośno, absolutnie: „nie zrobi, nie”, a drugą coś bolało... Myślał przytem o zmarłem dziecięciu.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/131
Ta strona została przepisana.