tylko niewypowiedziany smętek. Stracił też siły, pozbawiając się nawet posiłku, by uzbierać więcej pieniędzy dla Giovanny i gdy inni więźniowie zapracowywali sobie ten mniej, ów więcej, Konstanty, pracując najlepiej, nic nie miał, gdyż cały zarobek odsyłał do domu.
— Nie rozumiem cię, — mawiał ex-sierżant — masz rumieńce i młodniejesz, chociaż stajesz się z dniem każdym szczuplejszy i przezroczystszy.
Często też Konstanty czuł, jak mu krew bije do głowy i pali policzki. Często zapadał w prostrakcyę, tęskniąc za żoną i domem tak, jak nie tęsknił był nawet w pierwszym roku więzienia. Śniły mu się wielkie góry, ubarwione jesienią, żółte pod niebem jasnem, błękitnem, słońcem zalane, zkąd zalatywały go wonie owoców, siana, miodu, owiec beczenie, pszczół brzęczenia. Śniły mu się wilki i zające, szmer strumieni, dzikiego ptactwa świegoty, kopyt końskich tętenty, płoty rumiane od jerzyny, wszystko, co wypełniało jego sieroce dzieciństwo, na ubogą młodość rzucało hojnie kwiecie wiejskich wrażeń i uciech. Przypominając sobie stryja, starego sknerę, drapieżne zwierzę, który go nawet po śmierci dręczył tak okrutnie, doznawał uczucia nienawiści, lecz przypominając sobie, że już nie żyje, kajał się i modlił za jego duszę.
Pozatem do nikogo nie żywił nienawiści, ani żalu do nikogo, ani nawet do nieznanego sobie zabójcy stryja, ani do Bronta Dejasa... Nie miał
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/136
Ta strona została przepisana.