— Ha! spełnię obowiązek, agentura zresztą sekretną będzie.
— Przyjdzie powtórne ułaskawienie, zapewne — prawił mu kapelan, oddając list przeczytany. — Po co łudzisz siebie i nieszczęsnych tych ludzi? — spytał srogo.
— Powtórne ułaskawienie — powtarzał nie zbity z tropu Król Pikowy. — Dobra jest złuda, co pociechę niesie... Cóż nam pozostało, oprócz nadziei?
— W każdym razie — mówił znacznie łagodniej kapelan — zrób to już dla mnie i przestań dręczyć tego biedaka. Budź w nim raczej nadzieję niż zwątpienie, bo tem, wierz mi, dowiedziesz go do rozpaczy i choroby.
Exsierżant obiecał, chociaż niechętnie. Metoda ta nie zgadzała się z jego wyobrażeniami.
— Zabije go cios niespodzianie — myślał. — Oho! niechno nadejdzie wiosna, a przekonamy się, kto ma racyę: ksiądz, czy ja; kto lepiej zna świat, życie, ludzi. — Myśląc tak kładł rękę na sercu.
Gdy się spotkał z Konstantym i ten go spytał z uśmiechem, czy się widział z księdzem i co mu kapelan mówił, Król Pikowy stał oparty o mur zczerniały i wilgotny, z rękoma zaożonemi za plecy. Zaklął w narzeczu swem, zamruczał, jak gdyby do samego siebie:
— A niech go kula rozerwie, wilka...
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/141
Ta strona została przepisana.