jej dzieweczka, odziana jak panienka w sukienkę czarną, blondynka, ale z roztrzepanemi włosami, bosa, co chwila odpychając od siebie chłopca małego, równie tłustego i czerwonego, jak jego babunia.
Dziewczynka klęła, przyzywając wszystkich dyabłów, chłopiec to ciągnął ją za sukienkę, to trącał w łokieć.
— Czy skończycie choć raz, obrzydłe dzieci! — upominała Porreducha.
— Mama Porru! — wrzeszczał chłopiec, skarżąc się na dziewczynę. — Ona mnie łaje, wymyśla mi od dyabłów. Mówi: idź do czarta! który cię zrodził! Tak mówi.
— Ah Miniu! sama pewno pójdziesz żywcem do piekła — upomniała dziewczynkę babka, nie odrywając się od roboty.
— On to mnie szczypie za boki! hi! hi! jak szczypie! — lamentowała dziewczynka, a zwracając się rozzłoszczona do chłopca, wrzeszczała:
— A żeby cię ze skóry odarto, zatraceńcze przeklęty! Ażebyś tyle otrzymał szturchańców, ile masz włosów na głowie!
— Minia! czy to pięknie tak wrzeszczeć?
— Babciu! ukradł mi portmonetkę, tę z papieżem, którą mi przywiózł wujcio Paweł.
— Nie prawda, kłamiesz — oj ostrożnie, bo i ja powiem, co wiem — krzyczał chłopiec — powiem, kto kradnie...
Dziewczyna zamilkła, jak zaklęta; lecz po chwili
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/17
Ta strona została przepisana.