— Ale... przybywa z Rzymu.
— Głupstwo. W Rzymie jeśli nie używają lamp podobnych, to tylko dlatego, że oliwa tam droga.
— Dobrze w to wierzyć — zawołała dziewczyna i wybiegła na dziedziniec, gdzie się już dawały słyszeć dwa męzkie głosy: jej dziadka i nowoprzybyłego wuja, studenta.
— Giovanna! witaj! — mówił chłodno student — witajcie ciotko Bachisia. Zdrów jestem, dziękuję. Oh! smucę się, wierzcie mi, waszem nieszczęściem. Cóż robić? Odwagi! Może to się skończy lepiej, niż przypuszczamy. Co, jutro wyrok?
Wszedł do izby, gdzie stał stół nakryty, zanim kobiety i dzieci tak rozbawione, jak i onieśmielone przybyciem wuja.
Wzrostu był małego, kulał trochę na jednę nogę, którą miał krótszą od drugiej. Nazywano go też pomiędzy kolegami kulasem, za co się Paweł Poderru bynajmniej nie gniewał, mówiąc, że lepiej mieć nogę przykrótką, niż głowę dla proporcyi na karku.
Jego okrągła, wygolona twarz, pomiędzy wązkiemi baczkami blond włosów, uśmiechała się z pod czarnego filcowego kapelusza. Doktór Poderra — jak go nazywano — mianował się socyalistą.
Wszedłszy do stancyi, usiadł na łóżku z nogami wiszącemi w powietrzu i przyciągnął do siebie
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/19
Ta strona została przepisana.