— Nie wiem, tak mówi — skrzywiła z niedowierzaniem usta matka — dość, że już podczas nieobecności Konstantego ktoś strzelał do Bazyla, gdy był w polu. Snadź miał nieprzyjaciół stary sknera. Gdy Konstanty wrócił, nieraz odzywał się z tem, że nienawidzi stryja, że chętnieby go zgładził z tego świata, tymczasem jednak zdawało się, że gotów pogodzić się ze starym... Otóż słuchaj, Pawle Porru...
— Doktorze, doktorze Porra — a jeśli się wam lepiej podoba, „doktorze kulasie”! — poprawił staruj młodzieniec. Ta spojrzała nań ze złością, podnosząc rękę gotową do uderzenia. Widząc to Giovanna uśmiechnęła się; z kolei Gracya, dojrzawszy uśmiech na twarzy smutnej kobiety mającej męża w więzieniu, co ją otaczało jakąś romantyczną aureolą, wybuchnęła głośnym śmiechem, za Gracyą śmiać się poczęła Minia, wtórował jej braciszek, wuj Paweł wtórował, a ciotka Bachisia rzucała dokoła rozłoszczone spojrzenie, sama nie wiedząc z czego ci się Śmieja? Ot powaryowali chyba, czy co? z podniesioną żółtą ręką, wahając się czy ma uderzyć które z niesfornych dzieci czy własną córkę, śmiejącą się Bóg wie czemu.
Ale w tej samej chwili wszedł do izby Efer Masia Porra, gospodarz domu, człek mocno otyły, napuszony, z gorsem obciśniętym błękitnym kaftanem. Był to wieśniak pozujący na literata, z twarzą ziemistą, podobną do marmurowej maski, z krótką, kędzierzawą brodą, dużemi otwartemi zawsze usty i wyłupiastemi jasnemi oczyma.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/21
Ta strona została przepisana.