Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/22

Ta strona została przepisana.

— Do stołu! do stołu! — wołała odedrzwi, wchodząc z półmiskiem makaronu, Porreducha. — Ah! śmiejecie się! wybornie! pewnie mój doktorek was rozbawił.
— Miałam uderzyć po twarzy twego wnuka — odrzekła ciotka Bachisia.
— Za co, duszko? Tymczasem prędzej do stołu. Giovanna tu. A ty doktorku tu.
Ale student wyciągnął się jak długi na łóżku z rękoma i nogami w powietrzu, zatrzepotał niemi, powstał, ziewnął.
Dzieci, Gracya, Giovanna śmiali się do rozpuku.
— Trochę gimnastyki nie zawadzi — mówił student. — Ach! jakże dziś wybornie spać będę! Wszystkie kości mnie bolą. Ho! ho! jakeś wyrosła, Grazietto, jak tyczka.
Dziewczyna zarumieniła się po uszy i spuściła oczy, Bachisia zagryzła usta, zagniewana na studenta za zwracanie tak mało uwagi na jej opowieść. Zła była. Wszyscy, ilu ich tam było, nie brali do serca sprawy jej zięcia. Sama Giovanna zdawała się zapominać o swej niedoli i dopiero twarz się jej zachmurzyła, gdy Porreducha, nakładając na talerz olbrzymią porcyę różowych, zalanych sosem pomidorowym makaronów, zachęcała ją do jedzenia.
— Nie będę, nie chcę — opierała się młoda kobieta.
— Nie dróż się — upomniała ją ostro matka — poco zakłócać radość gospodarzy.