— Utopiłabyś się, powiesiła, co może? pytała matka wzgardliwie. Studentowi zaś rozpacz i ruch Giovanny przypomniały jakąś sławną aktorkę, którą widział w jakiejś francuskiej komedyi, przywołując mu na usta wobec rozpaczy młodej kobiety, słowa pełne sceptycyzmu.
— Ecco!wszak już zapadło prawo o rozwodach, więc się nic tak złego nie stało. Każda żona sadzonego i przez sąd skazanego przestępcy zostaje zwolnioną z więzów małżeńskich.
Zdawało się, że młoda kobieta nie słyszy lub nie rozumie studenta, płakała z zatopioną w dłoniach twarzą. Ale Porreducha oburzyła się głośno.
— Furda, prawo! — Sam Bóg nie może rozwiązać, co raz zwiąże.
Efer Masia zauważył drwiąco:
— W gazetach stało, sam czytałem! Co prawda, działo się to zawsze, zwłaszcza na stałym lądzie, że się mężczyźni i kobiety pobierali niejednokrotnie, lecz co prawda bez księdza i syndyka. Teraz zaś...
— Nie, dziadku — wtrąciła Gracya — nie na stałym lądzie, lecz w Turcyi.
— A i tu, i tu — twierdziła stara Bachisia Era.
Skończono wieczerzać, a goście, matka i córka wyszły na miasto, do adwokata.
— Gdzie będę nocować? spytał student. — gościnnym pokoju?
— Nie inaczej — odrzekła matka — albo co?
— Bo wołałbym sam tam nocować. Tu tak duszno. Możeż być gość większy odemnie?
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/27
Ta strona została przepisana.