Gracya milczała, sucha tyczka! bo i ona wówczas gdyście sprzedali wino, a brakło solda...[1]
— Ah! ty łgarzu — zawołała Gracya i przechodząc targnęła brata za ucho. Malec zaczął głośno płakać.
Na dworze odzywały się świerszcze. O bruk uderzał koń kopytem. Gwiazdy roniły opalowe blaski na dziedziniec, pełen świeżej woni suchego, świeżego siana.
— Bądź dobrym dla naszej sieroty — wstawiała się do syna za Gracyą Porraducha. Gracya i jej rodzeństwo byli dziećmi starszego jej syna, bogatego hodowcy trzody — i młodej jego, zmarłej przed rokiem żony. — Nie broń jej czytać, co się jej podoba.
— Nie trzeba nigdy wzbraniać czytania odezwał się sentencyonalnie Efes Masia.
— Ach, czemuż — ciągnął z głębokiem westchnieniem — nie dano mi, w młodości mojej książki do rąk! Zostałbym może astronomem... ja ksiądz uczonym.
Astronom był w wyobrażeniu Efera Masii najwyższem słowem nauki. Nie odróżnia zresztą astronoma od filozofa.
— Widziałeś papieża, synku mój drogi, — pytała studenta Porreducha, której wzmianka o księżach przypomniała arcykapłana, Chrystusowego na ziemi namiestnika.
- ↑ Soldi, pięć centów.