— Posilić się musisz, biedaczko! — zachęcała Porreducha, stawiając przed nią miskę gorącej kawy mlecznej.
Po śniadaniu obie kobiety wyszły do sądu, gdzie Paweł miał się zejść z niemi.
— Odwagi! — mówiła Porreducha, żegnając się z Giovanną.
Ten sam głos gospodyni domu zdawał zwiastować wyrok, zapadły na męża. Wyszła ze spuszczoną głową, ponura i zawstydzona niedolą swą, Jak pies niesłusznie obity. Paweł powiódł za nią okiem, a gdy się oddaliła, zbliżył się kulejąc, jak koń rozkuty, do swej matki i powiedział jej na ucho:
— Puh! dwa lata nie miną, — a wyjdzie znów zamąż.
— Bóg wie, co wygadujesz, kulasie! — zawołana matka w gniewie, nie szczędząca synowi przydomku, — Zwarjowałeś!
— Ho! ho! Matko! Zapominasz, że byłem za morzem! Poznałem nie mały kawał świata. Gdybyś mnie przynajmniej, idąc do rozwodu, wzięła za adwokata.
A tymczasem Giovanna, idąc szybko wzgórzystym zaułkiem, wróciła do swej matki:
— Student ten ma wilczy apetyt.
Bacchisia szła szybko, zamyślona i odparła przez zaciśnięte zęby:
— Tem lepszym będzie adwokatem, ogryzie
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/37
Ta strona została przepisana.