zabójcę, winnego rozmyślnej zbrodni, dokonanej na osobie stryja swego rodzonego i opiekuna.
Giovanna tak pewną była, że męża jej skażą na trzydzieści lat ciężkich robót, że dwadzieścia siedem więzienia zdało się jej zrazu czemś o wiele lżejszem. Nagle jednak obliczyła w myśli, że dwadzieścia siedem odjętych od trzydziestu, daje sumę lat trzech, marnych lat trzech. Zagryzła usta do krwi, tłumiąc wydzierające się z piersi wycie bólu. W oczach się jej zaćmiło. Zbierając całą siłę woli, spojrzała na męża i zdało się jej, że postarzał, skurczył się, zmalał, że mu zgasły oczy. Ach, nie patrzył na nią! nigdy już na nią nie spojrzy! Stracony, na wieki stracony! Zabili go, zabili cichem, spokojnem, obojętnem słowem, ci ludzie tak cisi, spokojni, czyhający na nowe ofiary! Czuła, że traci zmysły i jednocześnie posłyszała krzyk, co się rozległ w sali, i poczuła dłoń silną, wyciągającą ją na dwór, na słońce.
— Zwaryowałaś, córko! — wrzeszczała jej nad uchem matka, cisnąc z całych sił za ramię. — Krzyczysz, jak opętana! i czego, i poco? Nic nie rozumiesz. Pozostaje kasacya. Udamy się do kasacyi.
Wszystko to trwało zaledwie minut parę. Przysięgli, świadkowie, adwokat, Paweł Porru, wszyscy otaczali na placu kobiety, każdy pocieszał je jak mógł i umiał. Giovanna szlochała konwulsyjnie, bez łez, wymawiając słowa bez związku czułe i pieszczotliwe, śród których wracało imię Konstantego, to
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/43
Ta strona została przepisana.