znów pełne gróźb, nienawiści, przekleństw na prezydenta, przysięgłych, żandarmów, tych, których uważała za wrogów męża, którym, w obłąkaniu żalu, przypisywała bezpośrednio jego niedolę.
Błagała przytem, by ją pozostawiono u drzwi trybunału do chwili wyprowadzenia ztamtąd Konstantego. Wkrótce też ukazał się pomiędzy dwoma karabinierami, blady, skulony jakiś, z oczami zapadłemi, naraz postarzały o lat kilkanaście.
Giovanna rzuciła się ku niemu, a chociaż żołnierze nie powstrzymali kroku, szła obok skazańca, uśmiechała się do niego, pocieszała, mówiła, że interes w kasacyi najlepszy weźmie obrót i że sprzeda choćby ostatnią koszulę, by go ratować. Patrzył na nią szeroko roztwartemi, osłupiałemi oczyma; żołnierze przynaglali go, a jeden radził łagodnie kobiecie:
— Odejdź, odejdź, kobieto! bądź cierpliwą.
— Odejdź, Giovanno — powtarzał Konstanty — postaraj się tylko widzieć ze mną, zanim mnie wyślą... i... przynieś dziecko i... bądź odważną.
Wróciła z matką do domu Porru. Porreducha ucałowała, płacząc, obie kobiety i natychmiast zaczęła je pocieszać po swojemu:
— Wielka rzecz dwadzieścia siedem lat więzienia! a gdyby i trzydzieści! Co! chcecie już odjeżdżać? Poczekajcie, niech słońce zajdzie! Zwaryowaliście chyba na taki upał! Nie, nie puszczę was.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/44
Ta strona została przepisana.