Inny dom, większy, otynkowany na biało, przerastał w pobliżu nizką tę chatkę. Duże drzewo migdałowe, pokryte dojrzałemi, suchemi już owocami, wznosiło się po za chatą Era, znacząc granicę pól i wioski.
Tu i owdzie, na wzgórzu, pod drzewem migdałowem, wzdłuż ścian chaty Era i pokaźniejszych domu białego, należącego do Dejas’ow, leżały duże, płaskie ławy, zastępujące kamienie. Wzgórze zdawało się placem lub wspólnym wszystkim sąsiadom dziedzińcem.
Przybywszy na miejsce, Giovanna zsunęła się z konia i cała złamana bólem i niewygodną podróżą, powlokła się do sąsiadki, której opiece powierzyła była odjeżdżając swe dziecię. Ta wyszła na jej spotkanie z dzieckiem na ręku. Giovanna rozpłakała się nanowo, tuląc maleństwo do piersi, a twarz swą kryjąc na plecach swego synka. Płakała rzewnie, lecz spokojnie, z głębokim smutkiem odmiennym jednak od rozpaczy uprzedniej. Dziecko, zaledwie kilkomiesięczne, o twarzyczce ordynarnej, z drobnemi błyszczącemi oczkami, w twardej perkalowej czerwonej czapeczce, okrążającej drobną twarzyczkę, poznało matkę i małemi, zaciskającemi się konwulsyjnie piąstkami, uczepiło się skraju jej chustki, a fikając w powietrzu bosemi stopkami zawodziło:
— Ah! ah! aaah!
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/52
Ta strona została przepisana.