Giovanna karmiła dziecko, pogrążona w smutku, z opuszczoną na piersi głową. Ciotka Bachisia natomiast ciekawa była wielu szczegółów: i czy stara Dejas’owa sama była w domu, czy jak zwykle przędła, przędła po ciemku, i wielu innych, tym podobnych rzeczy.
— Słyszysz — zwróciła się do córki — zajdzie tu dziś jeszcze.
Giovanna nie odpowiedziała, nie ruszyła się z miejsca.
— Więc się nie gniewa! — ciągnęła stara gniewnie — dziś jeszcze tu przyjdzie.
— Kto? — spytała wreszcie Giovanna budząc się z ciężkiej zadumy.
— Marcina Dejas.
— Niech ją dyabli porwą!
— Kogoż to mają dyabli porwać? — spytał od progu głos donośny.
Był to Izydor Pane, krewny rodziny Era, poławiacz pijawek, szanowny i powszechnie szanowany starzec, który przyszedł pocieszyć krewne. Wzrostu słusznego, z żółtawą długą brodą, jasnemi błękitnemi oczyma, nosił u pasa długi różaniec, a w ręku kij sękaty, co mu nadawało wygląd pielgrzyma. Był to najuboższy, ale najspokojniejszy i najbardziej uczony z mieszkańców Orlei. Gdy chciał kląć, zwykł był mówić:
— Abyś został poławiaczem pijawek!
Był wielkim i serdecznym przyjacielem Kon-
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/56
Ta strona została przepisana.