stantego, z którym wespół śpiewał w kościele pobożne pieśni, to też żona Konstantego i jej matka wskazały go jako świadka i nikt lepszego nie mógł udzielić podsądnemu świadectwa, lecz go uchylono. Cóż wobec sprawiedliwości, mającej możnych i uczonych przedstawicieli, znaczył ubogi poławiacz pijawek!
Ujrzawszy go, Giovanna rozczuliła się i zaczęła znów płakać.
— Niech się dzieje wola Boża — rzekł Izydor, stawiając kij w kącie.
— Miej cierpliwość, Giovanno Ero i miej nadzieję w miłosierdziu Bożem...
— Czy wiesz już? — spytała młoda kobieta.
— Wiem! i cóż ztąd? Niewinny jest w oczach Boga; ci sami, mówię ci, co go dziś potępili, zmuszeni będą uniewinnić go jutro.
— Ach, wuju Izydorze! — westchnęła, wstrząsając głową, Giovanna — nie wierzę już w nic! Wierzyłam do dnia dzisiejszego, teraz nie wierzę.
— Taka to z ciebie chrześcijanka! Są to nauki Bachisi Era. Ciotka Bachisia nie była łaskawą na ubogiego krewnego; bała się zawsze, że jej natrzęsie w chacie robactwa, zwróciła się też ku niemu zirytowana i zaczęła mu wymyślać. Wymyślaniu koniec położyło wejście do stancyi nowych gości.
Wkrótce izba pełna była, a Giovanna, chociaż zmęczona do ostateczności, czuła się w obowiązku płakania i zawodzenia przed każdym nowoprzybyłym.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/57
Ta strona została przepisana.