docznem zadowoleniem, w uśmiechu szerokim pokazując białe swe zęby. Było w tem coś zwierzęcego.
— I jeszcze — ciągnęła dalej matka — przyjdzie tu niebawem Jakób Dejas, ażeby się z tobą ostatecznie umówić. Obciąłby wejść w służbę od jutra, lecz wolę, ażeby poczekał do poniedziałku. Jutro niedziela, po co ma darmo chleb zjadać.
— Na świętego Konstantego! umiesz, mamo, być oszczędną!
— Sam nie wiesz, co mówisz! Chciałbyś, bym była rozrzutną? Życie długie, mój mały, a żyć niczem trudno.
— Jakże żyć będą te tam dwie — spytał Bronta, siadając przed koszykiem, w którym matka podała mu chleb i jaja.
— Może poradzą sobie jakoś — odparła z ironicznym uśmiechem stara, a biorąc kądziel i wrzeciono, dodała:
— Interesują cię jednak te żebraczki.
Nastąpiło milczenie, słychać tylko było warczenie wrzeciona i chrupanie twardego chleba w białych, ostrych zębach chłopca, a tam, za drzwiami, na dworze ćwierkanie świerszczów i dalej, w polu, w zaroślach, w opuszczających się świeżych mrokach żałośny syk osiołka.
Bronta nalał sobie kubek winą, roztworzył usta lecz nie pił. Chciał widocznie coś odpowiedzieć matce, lecz się powstrzymał. Kilka kropel wina spadło na jego rudą brodę, starł je dłonią, spuścił
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/65
Ta strona została przepisana.