sprawa Konstantego Ledda została oddaną do ponownego rozpatrzenia przed sądem w Gagliari. Nadszedł też list od niego samego, krótki i smutny. Pisał, że podróż odbył szczęśliwie, lecz że w Gagliari dusi się z gorąca, a robactwo obsiadło go, nie dając spokoju zarówno w dzień, jak w nocy. Przesyłał uściśnienia żonie, dziecku. Błagał Giovannę, aby chowała syna w bojaźni bożej. Pozdrawiał też przyjaciela swego, Izydora.
Po mszy świętej zia Bachisia, chcąc oddać Izydorowi przysłane mu w liście zięcia pozdrowienia, czekała, aż skończy śpiewać święte pieśni.
Ksiądz Eliasz, klęcząc na stopniach ołtarza, z twarzą bladą, modlił się jeszcze gorąco, Izydor ciągle jeszcze śpiewał pobożne pieśni, jedna po drugiej, lecz ludzie już się rozchodzili z kościoła.
Obok ciotki Bachisi przeszła ciotka Marcina, krokiem ciężkim i pewnym starej, lecz pełnej fantazyi klaczy. Przeszedł Bronta, odziany w nowy surdut, z włosami błyszczącemi od tłuszczu. Chociaż wygadywał na księży, uczęszczał co niedziela na mszę. Przeszedł i Jakób w spodniach z szarego i grubego płótna, lecz nowych, trącących lnem niemytym.
Izydor jak śpiewał, tak śpiewał.
Kościół opustoszał, a on śpiewał jeszcze. Jego głos donośny obijał się o bielone, pyłem pokryte ściany kościoła, o sufit belkowany, ubogie ołtarze przykryte czerwonemi kilimkami, przystrojone
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/75
Ta strona została przepisana.