Konstantemu tchu w piersiach zabrakło — po chwili rzekł szybko:
— Obciąłbym prosić o przesłanie mojej pieśni tam...
— Ach! — odrzekł kapelan. — Tego się podjąć nie mogę... Zresztą, jakżebyś pieśń mógł spisać?
— O! Umiem pisać! — zawołał więzień, podnosząc zmieszane oczy.
— Zapewne, bracie... lecz pisać ci wzbroniono.
— Poradzę z tem sobie jako tako...
— Bene. Bene. Lecz ja się w to mieszać nie mogę.
Konstanty zdawał się bardzo zasmuconym, o mało nie płakał; wyspowiadał się potem, pytając przy spowiedzi, czy nie lepiej, by pieśń poświęcić śś. apostołom Piotrowi i Pawłowi, którzy też byli więźniami, przeprosił wreszcie pokornie spowiednika, że go zaprząta temi sprawami.
Kapelan udzielił mu rozgrzeszenia, modląc się nad nim długo i głośno, gdy Konstanty modlił się w cichości ducha. Kładąc potem dłoń na pochylonej głowie skazańca, młody kapłan rzekł cicho, pomału:
— Słuchaj! postaraj się spisać pieśń tę i miej nadzieję w miłosierdziu Bożem.
Konstantemu radość o mało nie rozsadziła piersi. Od tej chwili o jednem tylko myślał — pochłaniało to go zupełnie — jak spisać pieśń ową.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/87
Ta strona została przepisana.