cerbera ćwiartkę papieru. Ukłówszy się w rękę, krwią własną spisał pieśń do świętego Konstantego, szczególnej jego opiece poruczając nieszczęsnych więźniów.
Tak minęła zima i pierwsze dni wiosny, celę więzienną męża Giovanny zwiedziła komisya rządowa, której przewodniczył człek o oczach wyłupiastych, szarych i nieruchomych z brodą krótką, ściętą, ginącą pomiędzy strzępiastemi, jasnemi bakenbardami.
— Ty tam! — zawołał na więźnia — jakie masz rzemiosło? Cobyś potrafił robić?
Z po za pleców jegomościa wyglądała trupia głowa dozorcy. Konstanty przypomniał sobie wszystkie swoje z don Serafinem rozmowy i odrzekł szybko:
— Szyć buty.
— Ty tam! — ciągnął dalej jegomość ze szklistym wzrokiem — zabiłeś stryja, co?
Takie było twierdzenie w jego głosie, że Konstanty nie śmiał nic odpowiedzieć, skłaniając głowę, jak gdyby twierdził:
— Zabiłem stryja, gdy się to podoba waszej wielmożności.
Inspektor wyszedł i wkrótce potem dozorca zakomunikował Konstantemu, że niezadługo zmniejszają mu karę osamotnienia, wypuszczą go z odosobnionej celi. Konstantemu zdawało się, że dobrem postępowaniem zasłużył sobie na tę ulgę ale
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/89
Ta strona została przepisana.