wstając z miejsca. I kuchnia odnowiona była jak dom cały. Ściany były świeżo pobielone, ceglana posadzka lśniąca, z pułapu zwieszała się lampa naftowa.
Zia Bachisia rozglądała się ciekawie dokoła swemi zielonkawemi, błyszczącemi, siną obwódką podbitemi oczami drapieżnego ptaka. Nie zmieniła się stara jędza. Przy kominie, obok służącej, dziewczynka nie zbyt czysto odziana, rozczochrana, śmiała się głośno, wyszczerzając popsute zęby. Zia Porreda, zajęta gotowaniem, łajała śmiejącą się z dziewczynką służącą. Gdzie-bo widziano, aby pani domu gotowała, a służąca siedziała, nic nie robiąc i śmiejąc się, Bóg wie z czego! Gdzie widziano?
Biedna zia Porreda! nie miała chwili wytchnienia, chociaż była matką słynnego adwokata.
Giovanna usiadła dalej od ognia, garbiąc się nieco i nie wyjmując rąk z za paska.
— Ecco! — wołała zia Bachisia. — Kuchnia wygląda teraz jak salon. Powinnaś, Giovanno, tak samo urządzić w domu, u siebie.
— Zapewne — odrzekła roztargniona Giovanna.
— Tak, tak, a nie inaczej, duszko. Kuma Malthina sknera, wiadomo to wszystkim! Twoją rzeczą przekonać starą, że pieniądze Bóg dał na to, aby je wydawać! Podobna kuchnia to raj prawdziwy, rozkosz życia! Słyszysz, duszko?
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/10
Ta strona została przepisana.