mu się, że właśnie wraca, po dniu znoju i pracy w polu... Gdzie pójdzie? gdzie zmęczoną złoży głowę?
Zpośród smutków, zniechęceń, goryczy, wydzielało się coraz wyraźniej poczucie zmęczenia i głodu.
Na szczycie wzgórza przysiadł i znów otworzył sakwę. Noc zapadła zupełna, lecz jasna i przezroczysta. Na wschodzie, z po za gór, zasłaniających morze, wstawał miesiąc bladolicy. Po firmamencie, nakształt pustego, szerokiego krzaku, biegła droga mleczna. Na zachodzie niebo podobne było do dalekiego niby oceanu.
Coś nakształt świtu otaczało góry, ścieżki rysowały się wyraźnie, a krzaki podobne były do stada owiec czarnych. W ciszy rozlegało się przeciągłe wołanie kukułki...
Konstanty posilił się, zjadł, wypił, położył się na wznak na grzbiecie góry i wzrok zatopił w pustynne obszary nieba. Po chwili zmrużał powieki. Pokrzepiony posiłkiem i chwilowym spoczynkiem, poczuł się raźniejszym.
Przymknąwszy oczy, przeniósł się pamięcią pomiędzy towarzyszów więzienia. Zdawało mu się, że szyje wraz z nimi buty. Napełniła go dziecinna jakaś radość, a też dopiero będzie miał co opowiadać starym przyjaciołom w Orlei! Wstanie, przyśpieszy kroku, pójdzie.
— Wstanę i pójdę — postanawiał, lecz nie ru-
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/108
Ta strona została przepisana.