dziwisz, widząc, że nie płaczę, włosów sobie nie rwę. Ha! Gdybyś wiedział, ile łez przepłakałem! Nie stało na teraz. Zresztą, odejdę... Widzisz, kto widział morze, ten tu nie wytrzyma... Dobrze, nalej mi kawy... Ktoś idzie? Nie chcę, by mnie widziano... podziwiano... cudaka niby.
Wstał i zamknął drzwi chaty.
Gdy wrócił ode drzwi, znów zdawał się zmieniony: wargi mu drżały.
— Przechodziłem tamtędy — rzekł głucho, głową wskazując chatę Bachisii — lecz znalazłem się po tamtej drodze sam nie wiem jak... Powiedz, sam powiedz, mogęż tu pozostać?
Ręką wodził po czole, potem runął jak długi na ziemię, płacząc i wijąc się z wewnętrznego bólu. Łzy mu płynęły gwałtownie, jak strumień, co zerwie kamienne zapory.
Rybak pobladł, patrzył nań w milczeniu, nie znajdując, nie szukając słów pociechy... Miał go, dawnego swego Konstantego, poznał go teraz.