z jedną głupkowatą, za szaloną uchodzącą dziewczyną, zamieszkałą w pobliżu białego domu Dejasów. Ta, dostrzegłszy go nocy pewnej w tamtej stronie wioski, zwabiła go do siebie.
Zwykle opowiadała mu szczegółowo o wszystkiem, co się u sąsiadów dzieje. Wstępował też do niej, gdy go kto spotkał z tamtej strony wsi. Czasem, w nieobecności Izydora, przyjmował ją w chacie rybaka. Gardził nią w głębi duszy i rozmawiał o rzeczach obojętnych.
To też i wieczora tego nie poruszył się, gdy nadeszła, lecz zapraszał od niechcenia, by usiadła przy nim, na ławie.
— W chacie — mówił — duszno, pełno pcheł, pająków, biesów przeróżnych. Pozostańmy tu, na dworze al fresco.
— Ależ tu nas zobaczą! Mnie, co prawda, wszystko jedno, lecz tobie...
— A i mnie wszystko jedno. Zresztą, co tam, zobaczą, nie zobaczą. Albośmy wszyscy nie grzeszni w obliczu Boga, a oko Boże wszelakie przenika skrytości.
— A! napiłeś się dziś pewnie — zauważyła nie siadając dziewka i wchodząc do chaty, zapaliła światło, rozejrzała się w spiżarni, a że Konstanty nie wchodził za nią, wyszła po chwili na próg i oparła się o drzwi chaty.
— Jeśli nie wchodzisz, odejdę — droczyła się — a mam ci coś do powiedzenia.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/131
Ta strona została przepisana.