doba... albo chcesz może bym ci przyniósł gościńca? powiedz!
Prosił ją, pokornie niemal, jak dziecko, gdy się czego napiera. Chciałby usłyszeć coś bardzo gorzkiego, albo, że Bronta bije Giovannę, albo że się jej stało coś złego, że piorun uderzył w komin białego domu, że...
Obojętnie też przyjął wiadomość, że Dejas’om skradziono kilka sztuk tucznego bydła.
— Stara — trzepotała dziewczyna — poleciała jak, podsmalona na pasieki, pomagać synowi w poszukiwaniach. Giovanna została w domu sama... rozumiesz, sama została.
— Co mnie to obchodzić może? — odmruknął niechętnie.
— Głupiś! Mógłbyś pójść i widzieć się z nią. Z tem przyszłam, bo mi żal ciebie, strzyżony mój baranku. Ha! mężem jej przecie jesteś, na to nie ma rady.
— Niczyim nie jestem mężem — rzekł, prostując się. — Ach! sądziłem, że mi powiesz coś ciekawszego. Cóż ci mam dać jeść: bobu, słoniny, mleka, wiśni?
— Jeśli niczyim nie jesteś mężem, to żeń się ze mną — zawołała Mattea grubym i cichym, niepewnym głosem.
Konstanty wzruszył ramionami i splunął.
W oczach dziewczyny mignęło coś nakształt gniewu. Zmarszczyła nizkie czoło.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/133
Ta strona została przepisana.