— Nie pluj — rzekła ostro. — Niby tamta co lepszego odemnie?
Porwał się z miejsca, lecz po chwili rzekł łagodnie i ze smutkiem wielkim:
— Jesteś od niej lepszą.
— Jakże?
— Jeśli nie kłamiesz w tej chwili, jeśliś nie przyszła zastawiać na mnie sidła, mówiąc, że została sama w domu, lepszą od niej jesteś.
— Pocóżbym ci sidła zastawiać miała? Żal mi ciebie, biedaku! Przysięgam ci na dusze rodziców moich, że idąc do niej dziś wieczorem, nie narażasz się na żadne niebezpieczeństwo.
— Kto wam tam kobietom zawierzyć może?... Nie szanujecie ni żywych, ni umarłych.
Mattea chciała odejść urażona i zagniewana.
— Psie podły — rzekła przez zaciśnięte zęby. — Lituję się nad tobą, a ty mnie znieważasz. Co mi kiedy zarzucić mogłeś, co?
Podniosła dumnie i wyzywająco głowę, czoło miała przerżnięte głęboką zmarszczkę, patrzała na Konstantego śmiało, pełnemi w tej chwili trzeźwej intelligencyi źrenicami. Ten patrzył na nią zdziwiony, że podobna kobieta tak się stawiać może, tak śmiało podnosi czoło, wprost w oczy patrzy. Po chwili zaśmiał się.
— Pójdę! — zawołał — pójdę, lecz wnet wrócę. Czekaj mnie. A! wypiję przedtem, bo ty pić niechcesz.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/134
Ta strona została przepisana.