„Serdeńko moje, serce kochane,
„Czekam cię czekam codziennie” — śpiewał, lecz umilkł nagle, wirem myśli porwany.
— A gdybym... gdybym poszedł? Grzech albo i nie grzech, czyż nie moja to zona?... Tylko... ani mi to w głowie. Po co? Śmieszy mnie doprawdy ten stary, głupi Izydor: „odejdź ztąd, opuść te miejsca. Głupi stary. „Odejdź — przedrzeźniał rybaka — bo źle się to skończy, Bronta cię zabije, albo znów wsadzi do więzienia.“ Bach! co się tam ma źle kończyć.
I znów zaczął śpiewać, a wtórował mu szum liści:
„Fiorito in gennajo...”
„Kiedy mi życie zakwitnie nanowo”...
Śpiewał, szum liści mu wtórował; pomału głos cichnął, przymykały się ociężałe powieki, głowa zwisała na piersi.
— Ebbene! — A potem — ocknął się, roztworzył szeroko oczy i przymykając je znów:
— Nie, nie, — mówił cicho, smutnie — nie może już być moją. Stracona dla mnie, bezpowrotnie stracona. Za drugim poszła, a gdyby teraz wróciła do mnie — to i cóż... tamtegoby zdradziła, potem mnie znów... obu... Pfu! nie lepsza od Mattei, nie lepsza.
Splunął. W danej chwili czuł szczerą odrazę do Giovanny. Jednocześnie jednak w myśli je-