go powstawały dalekie, tłumne wspomnienia. Przypomniał sobie pocałunek, złożony na ustach Giovanny, gdy raz spała... otworzyła była zdziwione oczy i powiedziała leniwie:
— Ah! myślałam, że to kto inny.
Po co te wspomnienia... jedno głupsze od drugiego i tyle. Zresztą zkąd mógł wiedzieć, czy go teraz Giovanna, gdyby i poszedł do niej, przyjmie i wysłucha...
Nie był ani dostatecznie rozwinięty umysłowo, ani nawet dość sprytny, lecz w tej chwili czuł i myślał jak najrozsądniejszy z ludzi. Pragnął być odepchniętym; wiedział, że żyć i cierpieć musi, lecz czuł, że odepchnięty przez dawną swą żonę, nie straci gwiazdy zachodniej i w ciemnościach swych lasów zachowa światełko, w które roztęskniony wpatrywać się będzie wiekuiście. A jednak pragnął mieć ją, posiąść, do piersi przycisnąć. Od chwili gdy mu jej zabrakło, cała jego istność cierpiała niezagojoną niczem raną. W samem zaś jego pożądaniu żony-kochanki był pewien poryw duchowy: tęsknota duszy nieśmiertelnej, co nieraz skrzydeł użycza najniżej upadłym istotom. Kochał Giovannę, ale czystą, uczciwą, straconą bezpowrotnie tu, na ziemi, ale która mu wróconą będzie w życiu lepszem, wiekuistem. Jeśli by zdradzić miała drugiego męża, przestała by być uczciwą...
Tak myślał, tak czuł a jednak...