cny — znacie go przecie? — co naucza niby święty, i ten, choć się nigdy gniewem nie unosi, mówi na to „nie, nie, nie, sama śmierć zerwać może małżeński związek.” Nie rozumiem... Muszę żyć przecie, a jak tu żyć w takiem ubóstwie? Gdy zabraknie pracy, nie mamy nic zgoła. Cóż robić, osądźcie sami, ciotko! Gdyby nie było rozwodu, mogłoby być gorzej... Grzech śmiertelny...
— Śmiertelny grzech — twierdziła Bachisia — i nędza na starość.
Służąca wniosła kosz owoców, winogrona sine, pełne, i gruszki żółte jak liście jesieni.
Pani domu podsunęła uprzejmie kosz z owocami starszej kobiecie, spoglądając na nią z mimowolnem spółczuciem. Gniew jej, oburzenie, ustępowały w obec bezzasadnej nędzy dwóch tych kobiet. W duszy mówiła sobie:
— O dobry święty Franciszku! daruj im, bo nie wiedzą co czynią, ciemne to — ubogie wieśniaczki.
Głośno zaś dodała:
— Obieśmy stare, Bachisio Era, a ty, Giovanno postarzejesz, a co przychodzi po starości?
— Śmierć...
— A widzisz, śmierć. A po śmierci co jeszcze?
— Wiekuistość! — zaśmiał się, spożywając łakomie winogrona prawnik.
— A widzisz, wiekuistość.. — Minnia zwróciła
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/20
Ta strona została przepisana.