mam. Mojaż wina, że nawet myśląc o nim, płakać już nie mogę? Zresztą nie jestem-że bożem stworzeniem, z krwi i kości, tak jak i inna każda, młoda, uboga, wystawiona na grzech i pokusę? Jedyny mój ratunek przyjąć co Bóg mi zdarza. Oj! oj! ciotko Porreda. Wiem ja co wiekuistość znaczy i dlatego właśnie chcę uniknąć grzechu i upadku. Nie! nie! nie jestem zła, sprośna bezwstydnica, serce mam dobre, czułe...
Myśląc tak o dobroci i czułości swego serca, nie wnikała nazbyt w głąb sumienia, gdzie prawda bądź co bądź zawsze zwycięża i z której to głębi niby opar powstawał ów zdejmujący ją ciężki smutek. Oszukiwała sama siebie, pocieszając się i uspokajając zgodnie z praktycznemi wyrachowaniami. Teraz zbudziła ją przezroczystość pogodnego poranku, bijącego zbudzonem skrzydłem o duże okno gościnnego pokoju w domu Porredów.
Wkrótce zbudziła się i stara matka, wołając z zadowoleniem:
— Pogoda! tem lepiej.
Wstały obie, ubrały się, zeszły na dół. W kuchni zastały już ciotkę Porredu, uprzejmą i uprzedzającą, rozlewającą kawę. Pomogła im opatrzeć i osiodłać konia Zdawało się, że zapomniała zupełnie o wczorajszej rozmowie, lecz zaledwie wyszły na dziedziniec, przeżegnała się; jak gdyby odganiając złego ducha.
— Wreszcie! — westchnęła — z Bogiem! Niech najwyższy da im upamiętanie.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/24
Ta strona została przepisana.