się postać Jakóba Dejas’a. Wszedł do izby i usiadł w milczeniu przy ogniu.
Kuchnia rybaka czarna była, lecz połyskiwała w głębi błyszczącemi statkami na tle ciemnych kątów. Dalej rozwieszone były sieci, a nad niemi majaczyły szare pajęczyny. Na okapie komina stał słój szklany, pełen pijawek i wody. Na ścianie wisiała ruda kobiałka, koszów parę, zresztą ogień rozświecał postacie dwóch wieśniaków i lśkniący włoś w grubych palcach powroźnika.
— Co słychać? — spytał Jakób.
— Co tam ma być! — machnął ręką rybak.
— Dali na zapowiedzi — ciągnął półgłosem i jakby do samego siebie mówił pierwszy: — skończone, przepadło! Pijak ten zajrzał dziś do pasieki, mogłem zejść po wsi. Niech się tam wścieka, co mi tam! Przyszedłem, Izydorze. Trzeba coś przedsięwziąć, działać... Rzuć-no te swoje przeklęte powrozy. Słuchaj, radź! trzeba coś przedsięwziąć, działać... Rozumiesz mnie, słyszysz, Izydorze!
— Słyszę i słucham, ale cóż możemy poradzić? Uczyniliśmy wszystko, co było w naszej mocy: przedstawialiśmy, błagali, grozili. Wmieszali się w sprawę: syndyk, pisarz gminny, sam proboszcz...
— E! mazgaj! proboszcz, ksiądz Eliasz Postolu! Prawił kazanie ocukrzone, jak zawsze, a powinien był grozić, przeklinać, imać ksiąg świętych, wykląć, odsądzić od wody, chleba, światła dziennego, w piekło im ziemię zamienić. Usłuchaliby go wówczas
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/33
Ta strona została przepisana.