Kobiety pracowały w milczeniu, lecz oczy bystre starej zwracały się ustawicznie na młodszą i gdy ta nie odganiała dość prędko kur natrętnych, teściowa wołała na nią gniewnie. Raz nawet jedna z kur, od innych śmielsza, wskoczyła na brzeg kosza, zanurzając dziób w ziarnie.
— A kysz!... — zawołała stara tak gwałtownie, że aż się Giovanna porwała z miejsca. Kura uleciała ze zdobyczą, trzępocząc skrzydłami, a wystraszona kobieta skarżyła się płaczliwie, usiłując podnieść z ziemi kosz z ziarnem.
— Ah! jak ciężko!
— Co to ciężko — zamruczała stara, lecz wstając z miejsca dodała łaskawie:
— Nie schylaj się, córko, pomogę ci zebrać rozsypane ziarno.
Zbierała je, a tymczasem kogut psotliwy targał nowe wrzeciono i plątał wełnę.
— A kysz! a kysz! — wołała stara, zapędzając do kurnika kury, koguty, kurczęta.
Giovanna przebierała dalej ziarno, milcząca, skulona we dwoje.
Przez bramę widać było plac pusty, chatkę ciotki Bachisi; dalej pod szarem, zachmurzonem niebem kawał pustynnego krajobrazu, pożółkłe pola i ciężkie, ołowiane horyzonty.
Po niebie szybko mknęły chmury, kłębiły się, duszno jednak było w powietrzu. Przed bramą
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/39
Ta strona została przepisana.