dła się na tem małżeństwie, którego tak pragnęła. Zamiast odpoczywać pod bokiem bogatego zięcia, widziała się zmuszona pracować w dwójnasób. Ulitowała się niedoli córki.
— Cierpliwości, mówię ci, duszko! — mówiła — nie zawsze tak będzie, kolej twoja przyjdzie i panią będziesz w domu.
— Co mi tam! na starość, gdy siły stracę i życie steram, jeśli wpierw nie zdechnę z nędzy i umęczenia. Na starość nic nie trzeba...
— Mylisz się duszko — przerwała jej matka, której żółte ślepia zamigotały pożądliwością. — Nie jednego jeszcze użyjesz na starość: wypoczynek, soczyste mięso na obiad, chleb biały, pstrągi, łososie, wino białe, rosolii[1], czekolada...
— Skończylibyście, matko! — zniecierpliwiła się Giovanna i opowiedziała, jak dopiero co nie miała czem ugasić pragnienia.
— Cierpliwości! — powtarzała stara — widzisz, jest to symptom twego obecnego stanu. Najsmakowitsze kęski, królewskie kruże zadowolić-by cię nie zdołały.
Giovanna nie spuszczała z oczu bramy mężowskiego domu, smutna była i zniechęcona.
— W nocy deszcz padać będzie — zauważyła znów stara.
- ↑ Napój wyskokowy.