— Dajcie pokój pogodzie — odparła kwaśno córka.
— Bronta wróci na noc do domu?
— A wróci! Nie wytrzymam, powiem mu wszystko...
— Co mu powiesz?
— A wszystko! że nie wytrzymam dłużej, że mnie obrócono w służebnicę, juczne zwierzę i że...
— Otóż nic nie powiesz — zawołała energicznie stara. — Zostaw go w spokoju. A czy on sam nie zapracowuje się, nie żyje jak parobek? I tybyś go jeszcze dręczyć miała? Mógłby cię, widzisz, wypędzić... czemu nie? wziąć ślub kościelny z drugą...
Giovanna wstrzęsła się cała, rozpłakała.
— Nie! nie! zły on nie jest, tylko pijanica, trąci wódką jak z kotła, że aż mnie mdłości porywają i wścieka się bez racyi, Bóg wie czego... Wstrętny! O! wstrętny.... lepiej było...
— Ebbene! co było lepiej? — wrzasnęła ciotka Bachisia!
— Nic... — odparła córka.
Myślała o tamtym, o pierwszym, łagodnym, czystym, starannym, czułym. Duszę jej obejmował smutek cięższy od śmierci samej, a myśl, że ma wkrótce zostać matką, zdwajała jeszcze jej boleść.
Wieczór zapadał ciężki i szary, jak ołowiane wieko. Żaden powiew wiatru nie poruszał drzew stojących jak zaklęte pod chmurnem niebem. Giovanna usiadła pod krzakiem migdałów, matka obok
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/43
Ta strona została przepisana.