— A do stu... — mruczał, wyjmując nogę ze strzemienia — toż mnie zlało!
— Ecco — dodał, rzucając uzdę kobietom rozsiedlajcie konia.
Kobiety uprowadziły wierzchowca, a zaledwie weszły napowrót do kuchni, Bronta dopomniał się o wódkę „dla osuszenia się”, jak mówił.
— Zmień odzież — radziła Giovanna.
— Nie, nie warto! wypiję, to i oschnę — upewniał i gniewał się na opieszałość Giovanny, w końcu jednak uległ jej namowom, zmienił odzież, wyrzekł się wódki, a nawet, czekając wieczerzy, rozczochrane włosy przyczesał sobie grzebieniem i szczotką.
— Ależ zlało mnie — powtarzał — a na drodze stoi woda po kolana, niby morze. Przemoczyło mnie do szpiku kości. Jakże ci, Giovanno? Co, nieźle? Ukłon od Jakóba Dejasa. Pamięta o tobie, jak o źrenicy w oku.
— Powinieneś go krócej trzymać — rzekła matka. — Umiesz tylko rozpuszczać parobków. Przytnij mu choć raz języka.
— Przytnę mu chętnie co innego — zaśmiał się. — Chciało mu się do wsi dziś na noc. Siedź i pilnuj pastwiska, głupcze. Do wsi trafisz i jutro.
— Jutro! po co jutro — oburzyła się stara. — Zgubią cię, zjedzą te darmozjady.
— Ostatecznie — tu podniósł Bronta głos — jutro święto, Wniebowzięcie, a Jakób jest przecie
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/49
Ta strona została przepisana.