— Poczekaj! zapukamy do drzwi, przelęknie się, nie domyślając, kto nadchodzi.
— Ależ nie, nie! — broniła się kobieta — idźmy, lub odejdę sama, zostawię cię...
— A! prawda! boczysz się i na tego, ale ja znów... zapukam.
— Odchodzę, zostawię cię.
— Cyt! słyszysz, śpiewa hymn do świętego Konstantego... Słyszysz? Zwaryował stary.
Giovanna wiedziała, kto hymn ten ułożył i przysłał poławiaczowi pijawek. Smutna była i gniewna, lecz Bronta ujmując ją pod ramię, zaczął jej znów prawić facecye. W wybornym był humorze i dziwił się, że mu nie wtóruje. Szła u boku jego przybita, milcząca.
Ci, co ich spotykali na drodze przez wieś wieczoru tego, słysząc śmiech i rozweselony głos Bronta, myśleli, że bądź co bądź Giovanna Era szczęśliwą być musi. Ona tymczasem w myśli miała Konstantego.