Jakób wiódł rybaka do siostry. Była ona wdową, bezdzietną; ubóstwiała brata i dotąd go „braciszkiem” nazywała. Zresztą, dobra ta z gruntu kobieta kochała wszystkich i wszystko. Jej skośne nieco, niepewnej barwy, lecz jasne źrenice, spoglądały na świat i ludzi z dziecięcą jakąś niewinnością. Nie to, by nieświadomą była złego, lecz nie chciała myśleć o tem, by ludzie złymi byli. Jednym z najdotkliwszych jej smutków był rozwód Giovanny i zawarcie nowych, zdrożnych związków, chociaż, jak wiemy, udzieliła ciotce Bachisii pożyczki na wyprawę. Brat jej żartował z niej często, a przekomarzał się z nią zawsze.
— Przyprowadzam przyjaciela naszego, Izydora, kawalera do wzięcia — wołał od progu — chce się zalecać, chociażby do ciebie.
— Bóg z tobą, Izydorze! — zaśmiała się kobieta. Miałżebyś się żenić?
— Pomału, pomaleńku! — śmiał się rybak.
— Niby nie! — wrzeszczał Jakób, gryząc białemi i mocnemi jeszcze zębami kawał twardego pieczywa, które pochwycił ze stołu, wchodząc. — Nie wierz mu, bałamut, ma z dziesięć na raz kochanek.
— Temu to nie wierzę.
— A niech mnie jasne... jeśli kłamię, nie kochanki są to, lecz pijawki, co mu krew wysysają.
Kobieta i rybak śmieli się, jak rozbawione dzieci, a Jakób krajał mięso ostrym nożem, klnąc,
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/60
Ta strona została przepisana.