skru... i szła i mijała procesya migotliwa... w powietrzu drgały, rozlewały się solenne dźwięki dzwonów... kot biały wskoczył na mur przeciwległego ogrodu, najeżył się, zamiauczał...
— Zapóźno! — zaśmiał się Bronta, a za nim wszyscy śmiać się na głos zaczęli. Jakób usiłował przepędzić kota i zamierzył się znalezionym gdzieś w kącie kijem, z którym się wkrótce obrócił na swych gości. Zaczęli się popychać, uciekać, kląć, śmiać, przedrzeźniać i wypadli na ulicę, jak szaleńcy, a tymczasem ledwie się na nogach mogący utrzymać Jakób zaryglował drzwi swego „pałacu”. Wszyscy razem wrócili do karczmy. Dopiero o zmroku Bronta z parobkiem wracali do domu podtrzymując się wzajemnie.
U bramy zia Marcina stała sama, z założonemi za fartuch rękoma, mówiła różańce. Spostrzegłszy wracających, cofnęła się nieco, milcząc, lecz zaciskając usta, na które się jej rwało:
— A toście się uraczyli!
— Gdzie Giovanna? — pytał niecierpliwie Bronta.
— U swej matki.
— A! u starej, przeklętej jędzy. U matki! wieczyście u matki!
— Nie wrzeszcz tak, mój synu.
— Wrzeszczę, bo chcę, i w domu własnym wolno mi robić, co mi się podoba.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/67
Ta strona została przepisana.