brzękiwał jej ślepy grajek. Kopacze zaraz z Izydorem przypadli do wzgórza, pięściami i paznogciami odkopując żywcem zakopanego. Pot po nim ściekał strumieniem[1], zdawał się blizkim uduszenia. Otrząsł się i naciągnął na ramiona podaną sobie przez siostrę kapotę.
— A widzisz, ptaszku mój — żartował z niego przyjaźnie Izydor — mówiłem ci, że nie umrzesz! Jużeś uleczony. Pomoże ci to niewątpliwie.
Ale Jakób wstrząsał wątpiąco głową. Orzeźwił go wiatr chłodny, powstrzymując jednocześnie oblewające go obficie poty. Pobladł, dzwonił zębami. Szli wszyscy w kierunku domu Anny Rosa, a Izydor, zapominając o swej wieczerzy, szedł razem z nimi.
— Czyś ją tylko aby zabił? — pytał chorego, wierny rozpowszechnionemu mniemaniu, że jad zabitej tarantuli przestaje być szkodliwym.
— Ale — odparł krótko ukąszony, a przy śpiewie towarzyszących im w kabalistycznej liczbie kobiet, przy brzdąkaniu ślepca, opowiadał w krótkich słowach, jak to się stało. Spał, uczuł, jak gdyby go osa żądłem cięła. Zerwał się na równe nogi.
Było to ukąszenie przeklętej tarantuli. Spostrzegł
- ↑ Wyżej opisany sposób leczenia od ukąszenia tarantali, polegający na wywołaniu potów i wymiotów, jest dotąd w użyciu częstem śród ludu pasterskiego Sardynii.