strasznego powstało pomiędzy nią a czule kochanym bratem. I w samej sobie czuła jak gdyby się coś rozdarło, zmieniło niepowrotnie. Innym się jej przedstawiło nagle życie, ludzie, świat. Niebo inne było!... W nowem oświetleniu wszystko i rzecz każda zdawały się jej ohydne, ciemne, niezbadane...
— Uspokój się, nie wydam cię, nic nikomu nie powiem — upewniał chorego Izydor. — Zkądżebym mógł wiedzieć?...
Nie czuł wstrętu do umierającego, tylko ogromną litość i... śmierci mu życzył.
I raptem wszyscy trzej aktorowie nocnego tego dramatu przypomnieli sobie Konstantego Ledda, którego wspomnienie odtąd nie miało ich opuścić na chwilę.
— Połóż się — mówił łagodnie do chorego Izydor, poprawiając mu poduszki.
Ale Jakób wstrząsnął głową i zaczął żałośnie i niespokojnie, na poły błagalnie, rozgniewany na poły:
— Nie wiedziałeś, a ja pewny byłem, żeś się domyślał. Jakże zresztą wiedzieć mogłeś? Bałem się ciebie, nieraz myślałem, że mnie w garści trzymasz, kolesz w oczy.... A czy pamiętasz, jakeś mi pewnego wieczoru, tam u siebie ręczył za niewinność tamtego.
„Prędzej tyś go zabił” — mówiłeś w dniu wniebowzięcia, pamiętasz? „Zbóju” — wołałeś na mnie, a podemną nogi się ze strachu uginały.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/91
Ta strona została przepisana.