jąc poduszki choremu — jutro rano, po spoczynku, pomyślimy o wszystkiem.
Jakób opadł na posłanie, zdawało się, że wyczerpany ciężkiem wyznaniem, zaśnie. Po chwili podniósł zdrową rękę i zaczął liczyć na palcach:
— Ksiądz Eliasz jeden, syndyk drugi... i ten tam... jak go zowią? aha! Bronta! Bronta Dejas. I przed tym zeznać muszę, przed tym zwłaszcza, koniecznie...
— Przed tym — powtórzył zdziwiony poławiacz pijawek. — Po co?
— Tak, bo jego świadectwo będzie dla władz najwiarogodniejsze... Tylko przysięgnijcie mi, przysięgnijcie na Boga, na krucyfiks, że nie wydacie mnie, pozwolicie umrzeć w spokoju. Ah! tak się boję...
— Czegóż się boisz? — przerwał mu stanowczo Izydor. — Uspokój się! Damy ci umrzeć w spokoju. — I ty — dodał miękko, zwracając się do siostry umierającego. — I ty, kumo, odejdź, połóż się, wypocznij.
Mówiąc to, otulał kołdrami trzęsącego się jak w febrze Jakóba.
— Ależ mi ciepło, gorąco — sprzeciwiał się ten ostatni. — Dziwię się wam, dziwię doprawdy, Izydorze! Wszedłem w służbę dla odwrócenia posądzeń, lecz wy, wy, wuju, wyście wiedzieć musieli, domyślaliście się.
— Nic nie wiedziałem, leż w spokoju.
Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/93
Ta strona została przepisana.