Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/10

Ta strona została przepisana.

miejscach. Cudnie tam! Gdybyś wiedziała jak cudnie.
Ola śmiała się niedowierzająco, lecz wesoło. Za kamieniami ukryci jej braciszkowie walili wróble w krzakach. Zresztą, jak okiem sięgnąć, nie widać, nie słychać nikogo. Parobek w pół objął dziewczynę, podniósł, przymknął oczy, pocałował. Odtąd kochali się gorąco, z uczuć swych zwierzając się krzakom dzikim i milczącym, na samotnych wzgórzach, kamieniom.
Wzrosła w samotności i ubóstwie Ola, pokochała go za to wszystko, co jej przedstawiał pożądań godnego: za kraje cudne, które zwiedzał i o których cuda opowiadał, za miasto, z którego pochodził, za bogactwa „gospodarza.“, któremu służył, za fantastyczne jego rojenia, za ślepą wiarę w lepszą przyszłość. On, kochał ją, bo młodą była, piękną, namiętną, oboje zaś: nierozwinięci, pierwotni, gwałtowni, egoiści, kochali się z nadmiaru sił żywotnych, z bujności, instynktownie szukając tego, co im życie uprzyjemnić mogło.
Zresztą matka Oli — wedle opowiadań córki — dziwaczną była i namiętną.
— Z dobrego była domu — mawiała Ola — krewnych miała pomiędzy szlachtą. Chcieli ją wydać za starego bogacza. Dziad mój, ojciec mojej matki był poetą. Na jeden wieczór układał po trzy, cztery piosenki tak łatdne, że je powtarzali wędrowni śpiewacy, słuchaczy wprawiając w zachwyt. — O! tak! dziad mój, był wielkim poetą! pamiętam jeszcze niektóre jego wiersze. Nauczyłam się ich od matki mojej, posłuchaj.
Recytowała strof parę w dyalekcie miejscowym i ciągnęła:
— Brat mojej matki, wuj Merzioro Desogos, był artystą: malował po kościołach i rzeźbił pulpi-